W dniach 9-11 listopada 2019 r. grupa mieszkańców gminy Kcynia, których przodkowie pochodzili z Kresów, wybrała się na Wschód. Pan Piotr Hawro, Romuald Łasut wraz Wojciechem Mikołajewskim powodowani sentymentem, ale i też potrzebą poznania miejsc, w których mieszkali przed wojną ich rodzice i dziadkowie, pojechali na Ukrainę. Oto ich skromna relacja.
Pierwszy dzień spędziliśmy nie gdzie indziej jak „tylko we Lwowie”. Na własną rękę przemierzaliśmy „Stare Miasto”, gdzie wszechobecna jest Polska, jak również ślady zaboru austriackiego, galicyjskiego. Obowiązkowo należy być na Cmentarzu Łyczakowskim. Polskość wymieszana z innymi nacjami. Cmentarz Orląt Lwowskich – duma, znicze, wpis do księgi pamiątkowej i refleksja, że gdyby nie nasze Orlęta, nie powstałaby część Ukraińska.
Dzień drugi to poszukiwanie miejsc, gdzie żyli nasi przodkowie. Rozpoczęliśmy od Przemyślan i wizyty w kościele p.w. św. Piotra i Pawła. Historia tego katolickiego miejsca jest krzepiącym przykładem, jak można odzyskać obiekt. W czasach ZSRR w budynku funkcjonowała radziecka fabryka. Obecnie działa już parafia rzymsko-katolicka, która skupia aktywność miejscowej mniejszości polskiej. Zostaliśmy ciepło przyjęci, a miejscowy wikariusz, „przydzielając” nam swego kościelnego Michała, którego prababka była Polką, umożliwił nam dotarcie do naszych miejscowości i kontakt z Ukraińcami. Dotarliśmy do miejscowości Łonie, gdzie nasz przewodnik poszukał starszą panią, która pomogła nam szukać śladów po gospodarstwach, fundamentów, sadów. Bezskutecznie. Chociaż już po powrocie do kraju, po trzech tygodniach otrzymaliśmy informację, że właśnie ta pani wygrzebała z ziemi stare cegły i dla upamiętnienia tego miejsca posadziła tam czereśnie!
Później znaleźliśmy się w Bukaczowcach, gdzie miejscowy były sołtys wskazał nam położenie drugiej poszukiwanej przez nas wioski, czyli Karolówki. Tak jak przy pierwszej, po tej także ślad zaginął, chociaż pozostał w większości polski cmentarz. Łonie i Karolówka powstały jako polskie wioski – osady przy wcześniej istniejących, dlatego tak skutecznie zatarto po nich ślady. To nic, żyją ludzie i pamiętają, a my nawiązaliśmy kontakty, które warto utrzymywać.
Dzień trzeci to wizyta u znajomego rolnika z Ukrainy, który sam siebie określa jako niedużego, bo uprawia jedynie 400 hektarów. Zwiedziliśmy z nim twierdzę Zbaraż. Dzień wcześniej zmieniliśmy resztę planów i szybciej wracaliśmy do Przemyślan, aby święcić Święto Niepodległości. Uczestniczyliśmy w okolicznościowej Mszy św. i akademii, przygotowanej przez dzieci polskiej społeczności. Akademia została zorganizowana w świetlicy parafialnej. Młodzież recytowała i śpiewała polskie teksty patriotyczne z okresu międzywojnia. Jednak sam początek zapamiętamy na wiele lat – kiedy to opiekunka z dziećmi zaintonowała nasz hymn. Nigdy dotąd nie śpiewaliśmy tak donośnie Mazurka Dąbrowskiego – i to na Ukrainie, w polskim kościele. Zaproszono nas na kolację i rozmowom nie było końca. Nasi gospodarze okazali się przesympatycznymi ludźmi, znającymi nasz kraj i nasze realia. Wielu z nich lub członków ich rodzin pracowało lub nadal pracuje w Polsce. Sytuacja przypomina naszą sprzed 30-40 laty, gdy sami wyruszaliśmy na Zachód za pracą dla polepszenia swojego bytu.
Nasi rodzice nie chcieli tam jeździć z różnych powodów i wspomnienia były dla nich zbyt bolesne. My zostaliśmy przyjęci ciepło, nawiązaliśmy wiele kontaktów. My chcemy tam wracać, a ponadto uważamy, że stać nas na pomoc naszym Rodakom.
tekst: Romuald Łasut
zdjęcia: Romuald Łasut, Piotr Hawro, Wojciech Mikołajewski