Biliony Kaczyńskiego, czyli groźne bajki dla naiwnych. Felieton Radosława Sikorskiego

Obietnica uzyskania bilionów złotych reparacji od Niemiec to czysta propaganda, króliczek, którego PiS będzie gonił, żeby odwrócić uwagę od ogromnych problemów w kraju. Cała ta hucpa ma służyć partii, nie Polsce.

W polityce zagranicznej jak w życiu prywatnym– nie da się toczyć sporów ze wszystkim i o wszystko. Trzeba dokonywać wyboru. Walczyć należy nie tylko wówczas, gdy sądzimy, że mamy rację, ale gdy istnieje choćby minimalna szansa na wygraną. W przeciwnym razie marnujemy ograniczone zasoby, jakimi dysponuje państwo – pieniądze, pracę ludzi i czas.

Jaka dobroć dla Polski wynika z tego, że rząd PiS-u zohydza Polakom Niemcy? Sąsiadów się nie wybiera. Możemy mieć dobre, podmiotowe relacje z kluczowym sojusznikiem i największym partnerem gospodarczym. Takie, dzięki którym uzyskamy coś dla Polski. A możemy mieć nieustanną awanturę, z której nie wyniknie nic poza narastającą wrogością.

W sondażu dla „Rzeczpospolitej” zapytano „Czy Polska powinna domagać się od Niemców finansowego zadośćuczynienia/reparacji za drugą wojnę światową?”. „Tak” odpowiedziało 51,1 proc. ankietowanych, 41,5 proc. było przeciwnego zdania, a ponad 7 nie ma w tej kwestii opinii. Problem w tym, że pytanie zostało źle zadane. Powinno brzmieć „Czy Polska powinna domagać się od Niemców finansowego zadośćuczynienia/reparacji za drugą wojnę światową, nawet jeśli nie ma do tego dobrych podstaw prawnych, a szanse na sukces są żadne?”.

Ja też chciałbym, żeby do Polski wpłynęły miliardy euro dodatkowych pieniędzy. Ale wolę wróbla w garści – czyli środki na realizację Krajowego Planu Odbudowy – od gołębia na dachu. Kaczyński pieniędzy z KPO nie dostanie, ponieważ dla niego możliwość zastraszania sędziów jest ważniejsza niż pieniądze dla polskiej gospodarki. Dlatego obiecuje gruszki na wierzbie. Sam przecież powiedział, że zapewne on przelewu z tytułu reparacji nie dożyje, bo to proces „na pokolenia”. To tak jak ze śledztwem smoleńskim Antoniego Macierewicza.

Ale przyjmijmy na moment, że lider PiS naprawdę wierzy w to, co mówi. Kolejne pokolenia dzieli zwykle 25-30 lat.  Co zatem oferuje nam Kaczyński? Co najmniej 50-60 lat zimnej wojny z Niemcami w nadziei na to, że za pół wieku – ponad 130 lat po kapitulacji Berlina, Polska uzyska jakieś korzyści finansowe. O tym, jak mają wyglądać nasze relacje z Niemcami w ciągu tych kilku dekad, Kaczyński nie mówi.

Prezes PiS nie ma żadnej ścieżki dochodzenia reparacji. W ciągu siedmiu lat po przejęciu władzy jego rząd nie był w stanie oficjalnie postawić tej kwestii w relacjach dwustronnych. Nie wysłał noty dyplomatycznej, bo otrzymałby taką samą odpowiedź jak rząd Grecji. Po wybuchu potężnego kryzysu gospodarczego władze w Atenach również przypomniały sobie o reparacjach. Mijały lata i w 2019 roku grecki ambasador w Berlinie złożył stosowną notę, domagając się niespełna 300 miliardów euro, a zatem sumy znacznie mniejszej niż chce rząd PiS. Otrzymał odpowiedź, że rząd RFN uznaje sprawę reparacji za zamkniętą. I na tym się skończyło.

Być może nie wszyscy są tego świadomi, ale nawet wysłanie oficjalnej noty dyplomatycznej nie musi nieść za sobą żadnych konsekwencji. Ba, nie musi nawet sprowokować drugiej strony do odpowiedzi. Notami, które nie przyniosły skutków, ministerstwo spraw zagranicznych niejednego kraju mogłoby wytapetować gabinet ministra. Rząd PiS nie ma sądu, do którego może zgłosić roszczenia, nie ma poparcia żadnego z mocarstw alianckich, nie skoordynował też swoich działań z innymi krajami, chociażby ze wspomnianą Grecją. Mało tego, tak zwanego raportu posła Mularczyka nie przetłumaczono nawet na język niemiecki! W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak otrzymanymi od Niemiec czołgami Leopard ruszyć w kierunku zachodnim, zdobyć Berlin i tak wymusić na Bundestagu zgodę na reparacje.

Żądania PiS będą miały taki sam skutek jak greckie. W naszym przypadku jest nawet gorzej, ponieważ w 1953 roku władze PRL oficjalnie zrzekły się roszczeń wobec Niemiec. Polska miała uzyskiwać należne jej rekompensaty za pośrednictwem Związku Radzieckiego. Prawdą jest, że nigdy nie otrzymaliśmy odpowiednich sum. Ale w takim wypadku należy o nie walczyć z Moskwą, nie Berlinem. Od Putina jednak Kaczyński niczego się nie domaga.

Oczywiście, można twierdzić, że Polska Rzeczpospolita Ludowa nie była państwem suwerennym, a w związku z tym traktaty przez nią zawarte – w tym ten dotyczący reparacji – nie obowiązują III RP. Proszę bardzo, ale liczmy się z konsekwencjami. Jakimi?

Już kilka lat temu Władysław Czapliński, profesor prawa międzynarodowego i prawa Unii Europejskiej w Instytucie Nauk Prawnych PAN, mówił w rozmowie z „Kulturą Liberalną” tak:

„Hipotetycznie rzecz biorąc, moglibyśmy wyobrazić sobie sytuację, w której my mówimy: te akty nas nie wiążą, zrzeczenie się reparacji w stosunku do Niemiec nas nie wiąże, na co minister spraw zagranicznych Niemiec wychodzi i mówi: my nie jesteśmy związani żadnymi traktatami granicznymi. […] Układ o normalizacji, potwierdzający naszą granicę na Odrze i Nysie, mogliby podważyć”. Czy naprawdę chcemy iść tą drogą?

To nie wszystko. Jeśli uznamy, że III RP nie jest związana porozumieniami zawartymi przez PRL, to nie obowiązuje również umowa ze Stanami Zjednoczonymi zawarta w 1960 roku. Mówi ona, że Polska zapłaci Amerykanom 40 milionów dolarów, a kwota ta wyczerpuje wszystkie roszczenia amerykańskich obywateli za majątek utracony w Polsce. W dokumencie zapisano, że „po wejściu w życie niniejszego układu rząd Stanów Zjednoczonych nie będzie przedstawiał rządowi polskiemu, ani nie będzie popierał roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych do rządu polskiego”, a gdyby takie roszczenia się pojawiły, Polska przekaże je rządowi USA.

Nakazałem upublicznić to porozumienie jeszcze w roku 2011 przy okazji pojawienia się kolejnych roszczeń ze strony władz USA, pokazując, że są one bezpodstawne. Ale jeśli w celu podjęcia walki z Niemcami o reparacje rząd PiS chce uznać, że umowy międzynarodowe zawarte przez PRL nie mają mocy prawnej, to i ustalenia z Waszyngtonem tracą rację bytu.

Chyba że politycy PiS mają inny pomysł na uzyskanie pieniędzy od Niemiec bez jednoczesnego narażania nas na straty. Jeśli tak, chętnie posłuchamy. Donald Tusk napisał na Twitterze, że „zamiast cynicznej kampanii politycznej, oczekujemy precyzyjnego harmonogramu prac dyplomatycznych”. Nie sądzę, żebyMarek Suski, Arkadiusz Mularczyk, Jacek Sasin i inni intelektualiści PiS byli w stanie taki harmonogram przedstawić. Już kilka lat temu powiedziałem, że jeśli Jarosław Kaczyński uzyska reparacje od Niemiec, oddam na niego głos. Nie zanosiło się na to wtedy, nie zanosi i teraz.

Pod rządami Kaczyńskiego, Morawieckiego i Ziobry Polacy borykają się z najwyższą od 25 lat inflacją, drożyzną w sklepach, groźbą zimnych kaloryferów zimą i gwałtownie rosnącym długiem publicznym, który będziemy spłacać latami. Elita władzy nie potrafi uzyskać dziesiątków miliardów euro pieniędzy realnych i dlatego obiecuje biliony pieniędzy wirtualnych. Ciekawe, ilu naszych rodaków da się tym cynicznym draniom nabrać.

Radosław Sikorski – Europoseł PE