Antypromocja

Z kronikarskiego obowiązku odnotowujemy nową publikację o prof. Janie Czochralski.
Niestety, nie jest ona warta zauważenia choć napisana przez (podobno) wybitnego pisarza.
Niestety, to opowiadanie ukazało się (10 czerwca br.) pod wysokim patronatem Polskiej
Akademii Nauk z okazji jej 70-lecia. Nie da się więc tej pracy pominąć milczeniem na jakie
zasługuje, jak wiele innych „knotów” zaśmiecających przestrzeń publiczną. Tym bardziej, że
książka z tym opowiadaniem jest dostępna w internecie i do tego w dwóch wersjach
językowych: polskiej i angielskiej. Mamy więc przykład urzędowej antypromocji prof. Jana
Czochralskiego.
Kilka dni temu kolega zadał mi jedno pytanie: czy słyszałeś o leżącym Czochralskim?
I wyjaśnił, że chodzi o tekst firmowany przez Polską Akademię Nauk i promowany za grani
cą, a umieszczony w książce jubileuszowej o 20 polskich uczonych.
Czy tak Czochralski zostanie zapamiętany jako leżący na podłodze? Czy tylko to po
zostanie w pamięci czytelników (zwłaszcza obcokrajowców)? Na to trudno się zgodzić. Dzia
ła tu znana zasada Kopernika o wypieraniu dobrego pieniądza przez zły. W tym przypadku w świadomości czytelników pozostanie tylko taki tekst opisujący przebieg brutalnego i całkowicie fikcyjnego przesłuchania prowadzonego przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa w 1953 r. Rodzą się od razu pytania: czy rzeczywiście nie dało się wybrać innego motywu z życia Czochralskiego? Czy rzeczywiście Prezes PAN i Redakcja nie miała żadnego wpływu na charakter i zawartość nadesłanych materiałów? Licentia poetica nie upoważnia, moim zdaniem, do aż takiego nadużycia wobec osoby bohatera (fikcyjne śledztwo zakończone śmiercią i błędy merytoryczne) i wobec jego rodziny. Zaznaczam, że nie chodzi tu o jakąkolwiek cenzurę czy ograniczanie wolności słowa. Ale są jakieś granice przyzwoitości zwłaszcza, gdy za tekstem stoi nie tylko jego autor ale i autorytet Akademii.
Jest mi niezwykle przykro, że taki tekst został opublikowany po tylu dziesięcioleciach
żmudnego przywracania do powszechnej świadomości osoby i dokonań prof. Jana Czochralskiego zaliczanego przecież do trójki najsłynniejszych polskich uczonych. Gorzej, w książce wymienione zostały z nazwiska osoby, które mają wiedzę o Czochralskim, ale nie wiem czy miały możliwość właściwego zadziałania (choćby przez wskazanie autorowi poważnych opracowań o Czochralskim czy osób, które taką wiedzą posiadają). Skąd autor czerpał wiedzę tak wykoślawioną choćby przez brak wiedzy fachowej o tym co pisał? Nie tylko zabrakło smaku i wyczucia przyzwoitości, ale pojawiły się poważne błędy faktograficzne i merytoryczne.
Nie każdy sposób prezentacji osoby jest właściwy zwłaszcza, gdy bohaterem nie jest
osoba fikcyjna ale konkretny człowiek. A może należałoby przypomnieć tekst, jaki pojawia
się w wielu filmach: wszelkie podobieństwo do osób i sytuacji jest wyłącznie przypadkowe.
Ale w takim utworze nie pada nazwisko konkretnej osoby!
Czy „przejmująca opowieść” o Janie Czochralskim (tak utwór nazwała redaktor(ka)
prowadząca, dr Anna hr. Plater-Zyberk, we wstępie do książki) rzeczywiście nadaje się do
publikacji?
Błędy i przeinaczenia w zasadniczym tekście opowiadania, są różnego rodzaju. Część
wynika ze zwykłej niewiedzy autora (technicznej, naukowej, językowej czy co do faktów z
życia jego bohatera), część z chęci swoistego „upiększenia” swojego opowiadania. Jak na
9 stron tekstu drukowanego, tych błędów jest zbyt wiele – 29 w wersji polskiej i kolejne 8 w wersji angielskiej. Warto też zauważyć, że w wywiadzie z 10 czerwca br. zastanawiano się, czy pisarz „może to i owo od siebie wnieść”. W przypadku tekstu o Janie Czochralskim zbyt dużo było tego „to i owo od siebie”. Poznajemy też zaskakujące stwierdzenie autora jakoby Czochralski urodził się „na pograniczu prusko-rosyjskim”?! To niby miałoby tłumaczyć jego „obcość”. I tu autor myli się – Czochralski nie był „obcym ciałem” w Niemczech. Dopiero w Warszawie (przecież noszącej w sobie ducha zaboru rosyjskiego!) stał się „obcym, nie stąd”, jak wielu pochodzących z Wielkopolski.
Trudno przytaczać i omawiać wszystkie błędy. Wybiorę więc kilka charakterystycznych
a osoby zainteresowane mogą całą listę otrzymać w redakcji „Biuletynu…”.
Opowiadanie nosi dziwny tytuł – „Intruzje”. Termin ten oznacza ciało skalne powstałe z
zastygłej w głębi skorupy ziemskiej magmy, która wdarła się, wcisnęła się pomiędzy
skały otoczenia. O co więc tu chodziło autorowi? Czy to Czochralski jest taką „intruzją”?
Dalej autor wymienia jednak aż trzy takie „intruzje”: dwóch ubeków i Profesor leżący na
podłodze. Wydaje się, że autorowi chodziło raczej o „inkluzję” w znaczeniu jako „ciało
obce”. Tak można wnosić z wywiadu na promocji książki. Autor wyraźnie mówi, że
Czochralski był takim ciałem. Ciekawe, że na str. 159 autor używa terminu inkluzja.
Akcja opowiadania toczy się w poznańskiej siedzibie UB. Jeśli jednak chodzi o „poznańską
willą” Czochralskiego, to jest to po prostu nieprawda. Czochralski miał willę w Kcyni.
Zmarł rzeczywiście w Poznaniu, ale w szpitalu i nie w wyniku wcześniejszego brutalnego
przesłuchania przez poznańskie UB. Dalej czytamy o „wyciąganiu książek z regału” i
„nieproszonych gościach”. Czyli akcja dzieje się jednak w Kcyni, w gabinecie Profesora,
a nie na UB w Poznaniu. Zasadnicze pytanie: jakie są granice swobody twórczej autora,
gdy chodzi o konkretną osobę i konkretne wydarzenie? Czy to tylko licentia poetica czy
zwykła niewiedza lub złośliwość autora?
Brak elementarnej wiedzy autora o jakimkolwiek mikroskopie – mamy „matrycę
radiomikroskopu” i „pod matrycą” można coś zobaczyć…
Autor sugeruje, siląc się na oryginalność, że Profesor posługiwał się… poznańskim
slangiem!
Czochralski nie studiował w Berlinie. Jeśli nawet przyjąć fałszywą wersję o studiach, to w
Charlottenburgu, a to nie jest Berlin!
Cyna była składnikiem panewek łożysk ślizgowych a nie tocznych. Przy okazji autor
pomylił daty wojny.
Autor nazywa Czochralskiego „Wasserpolakiem” ale Czochralski nim nie był, bo ten
termin odnosił się tylko do mieszkańców Śląska, Warmii i Mazur. W wersji angielskiej
tłumaczka dodała błędne wyjaśnienie.
Czochralski otrzymał nominacje profesorską w kwietniu 1930 r., a nie „zimą 1928 r.”.
Profesorem kontraktowym był od kwietnia 1929 r.
Czochralski nie był (nigdy!) profesorem politechniki berlińskiej. Ani profesorem, ani
berlińskiej (Charlottenburg był na przedmieściach ówczesnego Berlina).
Najmędrsze kruszce” – co to takiego? Jakie kruszce są „mądre”? W wersji angielskiej jest lepiej: szlachetne rudy.
W uchwale Senatu Politechniki Warszawskiej z 1945 r. nie ma nic o kolaboracji. Czy
autorowi wolno to wymyślać?
Metoda Czochralskiego odkryta została w 1916 r. (a nie w 1918). Nie była nigdzie
opatentowana i nie była „źródłem jego bogactwa i sławy”! Autor pomyl metodę ze
stopem B.
str. 162/6 – nieprzewodliwy”?? Piękna polszczyzna… czy skojarzenie z
nadprzewodnikami.

Autor nie wie czym był „radiowy kryształek”! Tam nie było „domieszek”, bo był to zlepek
różnych kryształów.
Marzenie gasnące jak elektroda” – to metafora wysokich lotów???

* * *
Nie ulega wątpliwości, że są pewne ograniczenia dla twórców, w tym pisarzy, które
muszą być przestrzegane niezależnie od wolności wypowiedzi. W przypadku opowieści
biograficznej (gdy w tekście użyte zostaje nazwisko opisywanego bohatera) dotyczy to
przede wszystkim wierności faktom. Nie wolno zmieniać faktów i kreować innej
rzeczywistości. Drugie – to dbałość o wizerunek przedstawianej postaci pokazanej przecież z imienia i nazwiska. Nie godzi się np. ośmieszać postaci i robić z kogoś szanowanego np.
bandyty.
Niestety, w przypadku tekstu autorstwa Piotra Siemiona mamy złamane oba
wspomniane ograniczenia. O ile wybitny twórca może napisać co chce, to redakcja jest
odpowiedzialna za ostateczną zawartość dzieła. Nie chodzi oczywiście o stronę literacką, ale
o wierność faktom. A to potrafi wychwycić każdy specjalista, Rozumiem, że Pani
Redaktor(ka) prowadząca może nie znać biografii bohaterów książki, ale od tego jest
redaktorką by zadbać (zwłaszcza w dziele przeznaczonym dla zagranicznego odbiorcy!)
o weryfikację przygotowanych opracowań. Wydawca tak renomowany jak PAN jest dla
czytelników gwarantem poprawności merytorycznej wydawanej książki. Dlatego mamy
prawo wymagać by terminologia naukowa była poprawna, a fakty zgodne z prawdą także w
tekstach literackich. A o to powinna zadbać Redakcja. Pamiętajmy, że taką pracę będą czytać nie tylko specjaliści, co nie oznacza, że specjalistom można wciskać fake-newsy. Są w Polsce liczni badacze, którzy mogliby taką „korektę” przeprowadzić (także gratisowo!).
W przypadku prof. Jana Czochralskiego, doktora honoris causa Politechniki Warszawskiej,
honorowego obywatela Kcyni, jest wiele osób (w tym członków PAN!), którzy są w stanie
dokonać takiego sprawdzenia. Pani Redaktor nie może zasłaniać się niewiedzą w tej sprawie.
Ponosi więc odpowiedzialność za wypuszczone „dzieło”.
Są pewne granice zwykłej uczciwości i rzetelności. Gdyby w omawianym tekście nie
pojawiło się nazwisko „Czochralski”, to nie miałbym pretensji do autora, Pani Redaktor i
Prezesa PAN. Wówczas opowiadanie o jakimś dramatycznym przesłuchaniu byłoby nawet
ciekawe (mimo oczywistych błędów merytorycznych). Jednak na taki tekst podający imię
Profesora należy spojrzeć jako na poważnie ingerujący w dobre imię Czochralskiego. Na to
nie może być nie tylko mojej zgody. To nie jest „licentia poetica”.
Dlatego, w trosce o właściwy obraz profesora Jana Czochralskiego, wniosłem o wycofanie „opowiadania” o Janie Czochralskim z obu wersji elektronicznych (internetowych) książki.

Paweł Tomaszewski – INTiBS PAN